Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Aż 45 minut musiał na karetkę czekać umierający były radny

DAR
Archiwum
Jerzy Wiśniewski dostał zawału serca. Jego żona Grażyna szybko wezwała karetkę pogotowia ratunkowego. Czy błąd dyspozytorki sprawił, że przyjechali zbyt późno?

Jerzy Wiśniewski miał 58 lat. Był pełnym energii, zawsze uśmiechniętym, otwartym na świat i drugiego człowieka mężczyzną. 7 stycznia zmarł. W godzinach wieczornych we własnym domu dostał zawału serca.
Karetka pogotowia do odczuwającego silny ból w klatce piersiowej Jerzego Wiśniewskiego jechała... 45 minut. Gdyby ratownicy medyczni dotarli do byłego radnego szybciej, to czy byłby dziś wśród nas?
Co do tego żadnych wątpliwości nie ma rodzina zmarłego Jerzego Wiśniewskiego.
- Przy zawale liczy się każda sekunda. Dlatego czas, w którym dotarła do naszego domu karetka miał istotne znaczenie. Jestem pewna, że gdyby ratownicy przyjechali tak szybko ile normalnie zajmuje dojazd z Obornik do Rożnowa, mąż dziś by nadal żył - mówi Grażyna Wiśniewska. - Mam ogromny żal.
To był wieczór, około godziny 22, rodzina Wiśniewskich szykowała się do snu.
- Leżeliśmy już w łóżku i oglądaliśmy telewizję, gdy nagle mąż zaczął mieć duszności - wspomina żona zmarłego. - Szybko pobiegłam po nitroglicerynę i podałam ją Jurkowi, chwilę później dzwoniłam już po pogotowie ratunkowe.

Grażyna Wiśniewska liczyła, że właśnie tam uzyska niezbędną pomoc dla swojego męża. Okazało się jednak inaczej. W słuchawce telefonu usłyszała jedynie - Proszę czekać...
- Dzwoniłam po ambulans aż trzykrotnie. Za każdym razem słyszałam to samo, że obie karetki są na wypadku i muszę czekać. Pani dyspozytorka nie rozumiała, że tego czasu nie mamy - opowiada Wiśniewska.
Kilkanaście minut wcześniej oba auta z ratownikami medycznymi obsługujące teren powiatu obornickiego zostały wezwane do wypadku w Pruścach.
- Dyspozytorka, która tego dnia pełniła dyżur, początkowo wysłała jedną karetkę do wypadku samochodowego w Pruścach. Po chwili okazało się, że ratownicy medyczni potrzebują tam dodatkowego wsparcia. Wówczas skierowano tam kolejną karetkę pogotowia ratunkowego. Były tam poszkodowane aż cztery osoby. Karetka może zabrać maksymalnie dwie osoby, trzecia może ewentualnie siedzieć – tak wydarzenia z 7 stycznia komentuje Anna Hurysz, pielęgniarka koordynująca działania ratowników medycznych ze szpitala powiatowego w Obornikach. Choć sama tego dnia nie pełniła dyżuru, całą sytuację wnikliwie przeanalizowała.

Podczas gdy Jerzy Wiśniewski umierał, obie karetki stacjonujące w Obornikach były na granicach naszego powiatu. Dyspozytorka pogotowia ratunkowego postanowiła wówczas poprosić o wsparcie dyspozytornię z Szamotuł.
- Gdy otrzymaliśmy wezwanie do Rożnowa, nie było innej możliwości jak tylko poprosić o wsparcie koordynatora z Szamotuł. Wysłał on tam karetkę z Wronek – wyjaśnia Anna Hurysz.
Gdy pogotowie ratunkowego jechało z oddalonych od domu Jerzego Wiśniewskiego o 45 kilometrów Wronek do Rożnowa, Grażyna Wiśniewska patrzyła jak jej mąż umiera. - Najgorsze było to oczekiwanie. Mąż umierał na moich oczach, a ja nie mogłam nic zrobić. Mam wrażenie, że od momentu wezwania karetki do jej przyjazdu minęła wieczność - opowiada żona zmarłego Jerzego Wiśniewskiego.
- Te 45 minut było najgorsze w moim życiu...

Do domu państwa Wiśniewskich przyjechał ambulans bez lekarza, a wyłącznie z ratownikami medycznymi.
- Gdy karetka przyjechała do męża było już za późno. Najgorsze jest to, że nie było w niej lekarza. Myślę, że to też miało duże znaczenie - wyznaje Grażyna Wiśniewska.
Dlaczego do Rożnowa nie przyjechała karetka specjalistyczna, w której obowiązkowo obok ratowników medycznych zasiada również lekarz? Tego nie potrafiła wytłumaczyć pielęgniarka koordynująca w obornickim szpitalu.
- To jest dziwne. Szamotuły powinny przysłać karetkę tzw. „eske”. Niestety, oni również na cały powiat mają tylko jedną taką karetkę – tłumaczy Anna Hurysz.
Ratownicy medyczni twierdzą, że sytuacja, w której wysyła się wszystkie dostępne na danym terenie karetki do jednego zdarzenia, jest niedopuszczalna.
- Uważamy, że został popełniony błąd. Dyspozytorka powinna poprosić o wsparcie ambulans z Wągrowca, w końcu z Prusiec jest tam zaledwie 10 kilometrów - mówią nam ratownicy medyczni.

Dlaczego więc dyspozytorka tego nie uczyniła? Dlaczego pozbawiła mieszkańców powiatu obornickiego opieki pracowników służby zdrowia?
- Być może dyspozytorka mogłaby poprosić o wsparcie dyspozytorni w z Wągrowca. Jednak koordynatorzy musieliby wysłać karetkę poza region, a takie działania muszą być zawsze uzasadnione. Dyspozytor mógłby się na to nie zgodzić słysząc, że drugi nasz pojazd stoi na miejscu – mówi pracownica obornickiego szpitala koordynująca ratownictwo medyczne.

Kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia na ratownictwo medyczne to ogromna odpowiedzialność za zdrowie i życie pacjentów. Osoby pracujące w służbie zdrowia nie mogą pozwolić sobie na popełnianie błędów. Bo każdy choćby najmniejszy, może kosztować nawet tak drogocenne ludzkie życie. Startując do konkursy nie należy brać pod uwagę wyłącznie pieniędzy, które można z tego wyciągnąć, a także możliwości jakimi dysponujemy.
Jerzy Wiśniewski miał 58 lat. - To nie wiek by umierać - mówi jego żona.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Otwarcie sezonu motocyklowego na Jasnej Górze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na oborniki.naszemiasto.pl Nasze Miasto