Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rodziny zastępcze pilnie poszukiwane. Czekają dzieci

Magdalena Nowacka
Dzieci z Domu Dziecka w Sarnowie czekają na  rodziny zaprzyjaźnione, zastępcze i adopcyjne
Dzieci z Domu Dziecka w Sarnowie czekają na rodziny zaprzyjaźnione, zastępcze i adopcyjne fot. Grzegorz Goik
Dają miłość, opiekę i stwarzają dom. Otrzymują uśmiechy, uściski i dziecięce serca. Dzięki osobom, które decydują się zaopiekować maluchami, które nie mogą wychowywać się w biologicznych rodzinach, dzieci mają szansę na normalne życie. Nie wolne od trosk i kłopotów, codziennych drobnych sprzeczek, ale z poczuciem bezpieczeństwa, ciepła i przynależności

Zenon Piwko, dyrektor Domu Dziecka im. Dominika Savio w Sarnowie, mówi wprost, że brakuje rodzin zastępczych.

- My byśmy przed tymi rodzicami zastępczymi dywan rozścielili. Bo rodzin zastępczych wciąż brakuje. A dzieci, na nich czekających, przybywa. W tej chwili w sarnowskim domu dziecka na wyjście do takiej rodziny prawnie przygotowanych jest już dwadzieścioro jeden maluchów. Kiedy przekracza się próg tego domu, biegną, przytulają się. Dosłownie chwytają za nasze serca.

Dlaczego więc wciąż tu są?

- Przyczyn jest kilka. Czasem własne, biologiczne dzieci, które nie chcą przyszywanego rodzeństwa. Ale i sami kandydaci na rodziców też mają opory. Boją się tych dzieci. A one są po prostu dziećmi. Są i urwisy, są i spokojne. Od innych dzieci różni je to, że są poranione. Odrzucane, boją się zaufać dorosłym - mówi dyrektor.

Kandydaci na rodziców zastępczych muszą przechodzić dokładną weryfikację i szkolenia. Bo jak inaczej zrozumieją, dlaczego nagle kochany Staś, który rzucał im się na szyję, był grzeczny i posłuszny, nagle, bez wyraźnej przyczyny zaczyna rozrabiać i robi bałagan. A to nic zwyczajnego. To dziecko sprawdza, czy naprawdę zostało pokochane.

- One zostały kiedyś oszukane. Dlatego kiedy nagle trafiają pod opiekę ciepłych, dobrych, opiekuńczych osób, mają poczucie, że to bajka, która zaraz się skończy. I czasem chcą to przyspieszyć, żeby mniej cierpieć. Stąd ta ich nagła zmiana. Mieliśmy taką parę potencjalnych kandydatów. Nagle przychodzą do nas, po jakiejś wizycie maluchów w ich domu i zszokowani mówią, że dzieci biegają po całym domu i pomazały im ściany. Padło hasło "to buble" - mówi dyrektor.

Ale mimo to, warto zaryzykować. Bo dzieci, kiedy upewnią się, że damy im prawdziwą miłość, potrafią ją oddać.

Taką próbę i egzamin na rodzinę zastępczą zdała rodzina Katarzyny i Piotra Strasiów z Sławkowa. Mają dwoje własnych dzieci i pięcioro, dla których stworzyli drugi dom. Dodatkowo przez ich rodzinę przewinęło się dwoje innych. W jednym przypadku dziecko trafiło później do adopcji, w drugim pomogli na czas, kiedy mama malucha znalazła się w trudnej sytuacji życiowej. Teraz pomagają innym.

- Pomoc jest różna. Od wniosków o dofinansowanie, które nie wszyscy wiedzą jak napisać, poprzez codzienne doświadczenia. Bo dzieci, które trafiają do rodzin zastępczych zachowują się identycznie. Tak, jakby wszystkie były z jednej matki. My to przerabialiśmy, wiemy jak pomóc, jak reagować - mówi pani Katarzyna.

Oprócz tego, że stwarzają dzieciom dom, walczą o to, aby, jeśli tylko się da, przywrócić dobre, zdrowe relacje dzieci z biologicznymi rodzicami. Czasami się udaje.

- Bywa trudno, biologiczni rodzice często są o nas zazdrośni. A nam chodzi przede wszystkim o dobro dziecka. I to im pokazujemy. Przełamujemy opory. Ale na to trzeba czasu, zwykle około dwóch lat - dodaje pani Katarzyna.

To jednak procentuje, bo kiedy dzieci wracają do biologicznych rodzin, dobrze wypracowane kontakty sprawiają, że mniej się tęskni.

- Mamy możliwość spotkania się z nimi, dostajemy zdjęcia. Na zawsze zostajemy ukochanymi ciocią i wujkiem. Oczywiście są też sytuacje, kiedy rodzice zostali pozbawieni praw rodzicielskich. W przypadku dwójki pierwszych chłopców tak właśnie było i oni już zostaną z nami na zawsze - dodaje.

Rodziny chętnie opowiadają o tym, jak bardzo są szczęśliwe, stwarzając dzieciom taki dom. Ale wielu nie chce podawać nazwisk i imion dzieci.

- Chodzi do szkoły i chociaż rodzina i sąsiedzi wiedzą, że nie jestem jego biologiczną mamą to nie wiem, czy chciałabym, aby gdzieś pojawiło się nazwisko mojego synka. Nie chciałabym zrobić mu krzywdy - mówi mieszkanka gminy Siewierz.

I faktycznie. Dzieci, które trafiają do adopcji czy rodziny zastępczej nie chcą, aby wiedzieli o tym ich znajomi.

- Nawet wychowawców z domu dziecka, którzy idą na zebranie do szkoły proszą, aby czasem gdzieś ta informacja nie dotarła do ich szkolnych kolegów. Boją się, że albo wzbudzą litość, albo będą odbierani jako niegrzeczne dzieciaki - wyjaśnia dyrektor.

Jak podjąć decyzję o stworzeniu domu dziecku, aby nie skrzywdzić malucha i aby unieść konsekwencje naszej decyzji? Tu ważną rolę gra czas. Warto więc najpierw zostać rodziną zaprzyjaźnioną, która (też oczywiście po dokładnym sprawdzeniu) zabiera dziecko do siebie na weekendy czy święta. Bo to najtrudniejszy okres. - Zwykle wtedy zostaje tu może 20, 30 dzieci. Reszta ma to szczęście, że trafia albo do krewnych, albo właśnie do zaprzyjaźnionych rodzin. Tych pozostałych pakuję do busu i jedziemy do Rabki, albo gdziekolwiek. Byle nie musieli tu zostać z nadzieją, że może jednak ktoś po nich przyjdzie. Ale taka możliwość jest jedynie przed świętami Bożego Narodzenia - mówi dyrektor. Najbardziej poważny krok to decyzja o adopcji. Bo tu bierzemy na siebie odpowiedzialność od której praktycznie nie ma odwrotu. Z sarnowskiego domu dziecka do Francji trafili dziesięcioletni Kacper i siedmioletnia Ola. Procedura trwała, bo przyszli rodzice byli poddawani "lustracji" zarówno w Polsce jak i we Francji. Wynajęli dom w Katowicach, spędzali z dziećmi mnóstwo czasu.

- Wszystko przebiegało doskonale. Dzieci i przyszła mama bardzo się pokochali. Tylko nagle przyszły tata robił się coraz smutniejszy. W dniu, w którym adopcja się uprawomocniła, zadzwonił, że jednak nie chcą wziąć dzieci - opowiada dyrektor. Tragedia? Na szczęście nie. Po kilku dniach okazało się, że po prostu miał kryzys. Dzieci wyjechały do Francji. Wszystko układa się dobrze.

- Najważniejsze jest, aby między potencjalnymi rodzicami a dzieckiem "zaskoczyły" pozytywne emocje - podkreśla dyrektor. Dlatego, mimo że czasami kandydaci przyjeżdżają z zamiarem wzięcia dziewczynki, biorą chłopca. Bo nie ma sensu kojarzyć rodzin, jeśli dziecko już po pierwszym spacerze mówi, że nie ma ochoty na kolejne spotkanie.Miłość musi być wzajemna.

Dzieci z Domu Dziecka w Sarnowie czekają na rodziny zaprzyjaźnione, zastępcze i adopcyjne


Z Krystyną Banasik-Pogodą, dyrektorką PCPR rozmawia Magda Nowacka

Ile mamy rodzin zastępczych na terenie powiatu będzińskiego?

W naszym powiecie jest 217 rodzin zastępczych, które wychowują 290 dzieci. W tej grupie jest 18 rodzin nie spokrewnionych z dziećmi. Natomiast wśród tych 18 jest 6 rodzin tzw. zawodowych. To cztery wielodzietne (czyli takie, które stworzyły rodzinę dla co najmniej trojga dzieci) oraz dwie pełniące rolę pogotowia opiekuńczego. Do tych dwóch ostatnich trafiają dzieci z nagłych przypadków, interwencji i nie przebywają dłużej niż rok.

Gdzie mieszkańcy powiatu, którzy chcą stworzćy rodzinę zastępczą, powinni się zgłosić?

Zaczyna się od nas, czyli Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Tutaj robimy pierwsze "sito". To ważny etap, bo pozwala się zorientować na ile zgłaszające się rodziny faktycznie chcą podzielić się miłością, a kiedy, co niestety czasami się zdarza, liczą na dodatkowy zarobek, wynikający z przekazania im pod opiekę dziecka. Na terenie powiatu nie ma ośrodka szkoleniowego, ale mamy umowę z ośrodkiem sosnowieckim. I tam szkolą się te rodziny.

Jak długo trwa takie szkolenie?

Zwykle około trzech miesięcy. Nie trzeba się obawiać, że ktoś pracuje, bo wiele ze spotkań odbywa się w weekendy. Podczas szkolenia stawiana jest diagnoza psychologiczna całej rodziny, także dzieci biologicznych.

Ile rodzin zgłasza się chcąc stworzyć rodzinę zastępczą ?

Niestety, wciąż zbyt mało. Średnio są to 3 rodziny(nie spokrewnione) w roku. Może to też być osoba samotna.Zwykle w przedziale wiekowym 40 - 50 lat, często z odchowanymi dziećmi. Nazywamy to syndromem "pustego gniazda". Mają zwykle więcej czasu i chcą nim, a także miłością, obdzielić innych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bedzin.naszemiasto.pl Nasze Miasto