Dziewczynka po wizycie u okulisty została skierowana na dalsze badania. Niestety potwierdził się najgorszy scenariusz ...
- Tak, mamy dziecko chore na nowotwór złośliwy. Tak, może umrzeć, stracić oko lub co najmniej wzrok. Otrzymaliśmy pilne skierowanie do szpitala na kolejne badania i kilka dni później, kiedy nasi znajomi odpowiedzialnie zostali w domach, my gnaliśmy do szpitala na drugi koniec kraju, żeby ratować córeczkę - opowiada mama Zoe.
Pierwsza wizyta na oddziale onkologicznym wywołała skrajne emocje. Miejsce, które nie powinno istnieć. Dzieci, które powinny w tym momencie swojego życia bawić się, cieszyć się nim - toczą walkę z najcięższą chorobą. W Polsce od kilku lat w przypadku siatkówczaka stosuje się chemioterapię dotętniczą. Taką, która celuje bezpośrednio w nowotwór. Bardzo skuteczną.
- To był tydzień, w którym żyliśmy pomiędzy “guz jest duży i rozsiany w oku”, a "Zoe czeka bardzo skuteczna terapia i ma szansę na uratowanie wzroku”. Przeczytaliśmy setki artykułów o wyjątkowej skuteczności leczenia wspomnianą metodą. Byliśmy optymistami, niestety do czasu... - opowiadają rodzice.
Niestety, budowa anatomiczna Zoe i ułożenie tętnic spowodowały, że podanie najskuteczniejszej możliwej terapii stało się niemożliwe. Jeszcze tego samego dnia lekarze zdecydowali o podaniu chemioterapii ogólnej. Tej, która nie trafia bezpośrednio do siatkówczaka, tylko obciąża cały organizm.
-Mamy szansę uratować życie Zoe, być może też gałkę oczną. Wzroku w prawym oku – prawie na pewno nie…
Nasza córka wciąż widzi. Biega, wspina się na wszystko, co tylko nadaje się do wspinaczki – i na to, co się nadaje mniej, też. I to boli nas najbardziej – świadomość, że przyjdzie dzień, w którym zostanie podjęta decyzja o usunięciu oka, które wciąż mogłoby widzieć. Dlatego chcemy dać naszej córeczce największe możliwe szanse w walce z nierównym przeciwnikiem, chociaż zdajemy sobie sprawę, że jest to starcie Dawida z Goliatem… - mówią zatroskani rodzice.
Pojawiła się możliwość leczenia w Stanach Zjednoczonych, gdzie skomplikowana budowa tętnic nie jest przeszkodą w podawaniu chemii bezpośrednio do guza. Niestety, barierę w tej sytuacji stanowią ogromne koszty leczenia.
- Wciąż czekamy na dokładny kosztorys, ale wiemy z doświadczenia innych maluchów, które poleciały do USA po ocalenie, że sama terapia to wydatek ok. miliona złotych, nie licząc kosztów przelotu i innych rzeczy, za które trzeba w Stanach zapłacić. Nogi się pod nami ugięły, bo skąd wziąć w krótkim czasie taką kwotę? Musimy liczyć na cud - zdradza Ola i Patryk.
Aby wspomóc zbiórkę dla Zoe wystarczy wpłacić dowolny datek na stronie TUTAJ
Dzięki naszej pomocy dziewczynka może jeszcze wrócić do zdrowia!
Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?