Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dziecko zmarło podczas porodu w szpitalu w Obornikach. Rodzina zarzuca lekarzom błąd. Sprawę bada prokuratura

Norbert Kowalski
Szymon Filipowski
Lekarze ze szpitala w Obornikach popełnili błąd, doprowadzając do śmierci dziecka? Sprawę wyjaśnia prokuratura, która wszczęła śledztwo po tym, jak kilkanaście dni temu podczas porodu zmarł chłopczyk.

– Wiem, że to nie zwróci życia dziecku, ale sprawiedliwość musi być... Gdyby 15 minut wcześniej podjęli decyzję o „cesarce”, to mój wnuk by żył – opowiada pani Monika, mama Klaudii.

Śmierć z winy lekarzy?
Na początku maja Klaudia trafiła do szpitala w Obornikach, gdzie miała urodzić syna. Cała ciąża przebiegała bez problemu. Kobieta miała dobre wyniki badań, a lekarze nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń i obaw. – Córka chodziła regularnie na wizyty, dbała o ciążę – mówi pani Monika.

I dodaje: – W szpitalu początkowo też wszystko było bardzo dobrze. Pielęgniarki i lekarze dbali o moją córkę. Naprawdę nie było o co się doczepić. Aż do 9 maja...

Tego dnia Klaudia miała rodzić. Po porannym obchodzie lekarze postanowili założyć jej balonik. Około godziny 13 wykonano kontrolne badanie.

– Wtedy jeszcze wszystko było w porządku, śmialiśmy się, że wnuczek dostał czkawki. Potem Klaudia dwukrotnie poszła pod prysznic, żeby się rozluźnić. Już wtedy mówiła, że czuje dziwne ruchy w brzuchu. Chociaż mąż wspomniał o tym lekarzom, to ci stwierdzili, że to naturalne. A przecież kobieta lepiej wie, co jest naturalne w jej ciele – opowiada mama Klaudii.

Po jakimś czasie Klaudii ponownie wykonano badanie KTG. Pani Monika obserwowała wszystko ze swoim zięciem przez uchylone drzwi.

– Widzieliśmy, że tętno dziecka spadło już do 90. Po chwili przyszła ordynator, wykonali drugie KTG, a tam tętno spadało już do 70-60. Zrobili jeszcze USG, ale wtedy tętno spadło już do 40-30, a dziecko się nie ruszało. Tylko spojrzeli na siebie i stwierdzili, że Klaudia musi jechać szybko na blok operacyjny i mieć „cesarkę” – wspomina ze łzami w oczach pani Monika.

I dodaje: – Lekarka powiedziała tylko, że muszą jak najszybciej wyciągnąć dziecko. Kazała nam czekać na górze. Z kolei córka mówiła potem, że jeszcze nie zdążyła zasnąć, a już zaczynali ją ciąć.

Po kilkudziesięciu minutach lekarze wyszli do rodziny Klaudii. – Już wiedziałam, co się święci. Widziałam, że pani doktor szła ze spuszczoną głową. Zastanawiałam się tylko czy zmarł mój wnuk czy dziecko... – mówi z płaczem pani Monika.

– Wzięły nas do gabinetu, rozłożyły ręce i powiedziały, że nie udało się uratować wnuka i nie wiedzą, co się stało. Kiedy spytałam się, czy udusił się pępowiną, odpowiedziały, że na pewno nie. A jak spytałam się, czy mój wnuk przeżyłby, gdyby został wyjęty przez „cesarkę” 15 minut wcześniej, to stwierdziły, że zdecydowanie tak. Lekarze za późno chcieli wyjąć dziecko – nie ma wątpliwości mama Klaudii.

Sprawa w prokuraturze

Następnego dnia pani Monika zgłosiła sprawę do prokuratury. Ta wszczęła śledztwo w sprawie narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia przez lekarza oraz nieumyślne spowodowanie śmierci.

– Będziemy przeprowadzali wszystkie niezbędne czynności takie jak przesłuchania świadków czy analiza dokumentów – mówi prokurator Michał Smętkowski, rzecznik poznańskiej Prokuratury Okręgowej.

Chociaż lekarze z Zakładu Medycyny Sądowej już przeprowadzili sekcję zwłok, na razie nie byli w stanie podać przyczyny śmierci. – Zostały pobrane wycinki, które będą poddane badaniom histopatologicznym, by uzyskać ostateczną odpowiedź w sprawie przyczyny zgonu. Na ich wyniki trzeba jednak poczekać około trzech tygodni – mówi prokurator Smętkowski.

Wiele wskazuje też na to, że śledczy powołają biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej, którzy będą mieli wyjaśnić, czy lekarze w Obornikach dopuścili się błędów.

– Przeprowadzenie takiej opinii zajmuje jednak bardzo dużo czasu. Trzeba się liczyć z tym, że okres oczekiwania może wynieść nawet rok. Dopiero wtedy będzie można podejmować decyzje, czy będą jakieś zarzuty czy nie – tłumaczy prokurator Michał Smętkowski.

Dyrektor szpitala sprawy nie komentuje, ale „wyraża ubolewanie”
Sprawy na razie nie chcą komentować przedstawiciele szpitala. – Wyrażam ogromne ubolewanie w imieniu lekarzy i dyrekcji. Dla nas to też traumatyczne zdarzenie. Jest nam ogromnie przykro, bo nigdy wcześniej taka sytuacja nie miała miejsca – mówi Małgorzata Ludzkowska, dyrektor szpitala w Obornikach.

Jednocześnie dodaje, że na razie nie można przesądzać, czy lekarze popełnili błąd. – Nie oceniałabym tego tak jednoznacznie. Trzeba będzie to jeszcze udowodnić. Na razie postępowanie prowadzi prokuratura. Rodzina ma prawo mieć żal, bo każdy miałby w takiej sytuacji. To nieszczęśliwe zdarzenie, ale jeszcze nie znamy jego przyczyn – mówi Małgorzata Ludzkowska.

Z kolei pani Monika dodaje: – Nie takiego finału się spodziewałam. Córka do dziś wszędzie nosi czapeczkę, którą kazała zdjąć swojemu synkowi z główki. Gdyby nie zięć, to myślę, że popadłaby w depresję. Pytała się mnie, czy to jej wina, że jej syn nie żyje...

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na oborniki.naszemiasto.pl Nasze Miasto