W siódmym tygodniu życia chłopca okazało się, że ma guza w jamie brzusznej na narządach wewnętrznych. - Kiedy Jasiu miał 7 tygodni dostaliśmy zawiadomienie o szczepieniach. Nawet przez myśl mi nie przeszło, co ja tam usłyszę. Gdy lekarka zobaczyła brzuszek synka, to natychmiast kazała nam jechać do szpitala i zrobić USG - relacjonuje Mirosława Tworak. - Pojechaliśmy do jednego szpitala, tam nie było lekarki, dlatego musieliśmy jechać dalej.
Oczekiwanie na wyniki badań było straszne dla rodziców małego Jasia, jednak jego wyniki brzmiały niemalże jak wyrok. - Do dziś pamiętam słowa wypowiadane przez lekarkę przekazującą nam wyniki badań. Nie chciałam uwierzyć, że to właśnie nas spotyka. Lekarka powiedziała mi, że w brzuszku Jasia jest ogromny guz i nie wiadomo co dalej. .... - opowiada Mirosława.
To nie wiadomo co dalej przewijało się przez głowę mamy chłopca bez przerwy. - Przepłakałam wówczas całą noc - wspomina. - Jednak wiedziałam, że nie mogę się poddać, że dla Jasia muszę podjąć walkę.
I tak też zrobiła. Mały Jaś spędził wiele tygodni w szpitalach. - Synkowi robiono wiele badań, lekarze robili wszystko, żeby postawić dianozę, by móc zacząć go leczyć - opowiada mama chłopca. - Wątroba wypełniała 80 procent jamy brzusznej Jasia. Uciskała wszystkie narządy wewnętrzne, także płuca. Stan synka się pogarszał, a diagnozy wciąż nie było.
Mimo to lekarze, widząc pogarszający się stan zdrowia chłopca, podejmowali kolejne działania, by ratować mu życie.- Jasiowi podano chemię. Początkowo brzuszek zaczął się zmniejszać - opowiada Mirosława.
Jednak pojawiające się światełko nadziei szybko zgasło. Bowiem brzuszek chłopca ponownie zaczął rosnąć. - Już uwierzyliśmy, że będzie dobrze, a tu nagle pojawiły się kolejne komplikacje. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli o najorszym, jednak ciągle się przewijały w mojej głowie - wspomina, wciąż nie kryjąc emocji pani Mirosława.
Powiększający sie obwód brzuszka dziecka oraz słabe wyniki sprawiły, że Jaś został przewieziony na oddział intensywnej terapii z zapaleniem płuc. - Synek był podłączony do maski tlenowej i do aparatury monitorującej pracę serca i płuc. To było straszne. Najgorsze jednak było to, że nie mogłam być tam z Jasiem cały czas, na noc musiałam go zostawiać - opowiada mama Jasia. - Ten noce były okropne, nie mogłam zasnąć, bo nie wiedziałam czy wszystko jest w porządku. Strasznie się bałam. Gdy tylko wstawał dzień, z powrotem biegłam do szpitala.
Stan zdrowia chłopca był konsultowany przez wielu specjalistów. - Do szpitala przyjechali lekarze z kliniki hematologii. Oni stwierdzili, że jeśli Jasiu nie dostanie kolejnej chemii, to na pewno umrze, ale po podaniu jej też nie ma pewności jak będzie - wspomina Tworak. To zdanie było najgorszym, jakie kiedykolwiek w życiu słyszałam...
Więcej na ten temat w piątkowym wydaniu gazety "TYDZIEŃ OBORNICKI"
Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?