Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pan Aleksander wspomina działania wojenne w mieście

Jakub Przybysz
Pan Aleksander wspomina wojnę
Pan Aleksander wspomina wojnę DAR
Pan Aleksander Bednarz z Obornik doświadczył wojny na własnej skórze. Widział wysadzony w powietrze most kolejowy, kroczył pomiędzy ciałami zabitych żołnierzy, a także chował się w piwnicy przed okupantem

Gdy wybuchła wojna Pan Aleksander miał 10 lat. Widział umierających żołnierzy, był świadkiem wysadzenia mostu kolejowego i słyszał strzały z czołgów okupanta. - Wszystko o czym teraz opowiadam, widziałem na własne oczy - przekonuje.

Walki w Obornikach trwały trzy długie styczniowe dni. Żołnierze nadeszli od strony Murowanej Gośliny. Był to bardzo trudny czas dla mieszkańców naszego regionu. Niepewność, strach ale i ogromna determinacja towarzyszyły im w każdej minucie. Pan Aleksander postanowił podzielić się swoimi wspomnieniami z naszymi czytelnikami. W tym celu wybraliśmy się na spacer ulicami Obornik, które podobnie jak nasz bohater, wciąż pamiętają jeszcze wojnę.

Pan Aleksander dziś wciąż bez problemu potrafi wskazać miejsca, w których stały czołgi T34. Jedna z maszyn stacjonowała przed budynkiem, w którym dziś mieści się sklep Neonet. - Lufa czołgu sięgała aż do chodnika przy skrzyżowaniu Rynku z ulicą Powstańców Wielkopolskich - wspomina oborniczanin.

Dalej Pan Aleksander prowadzi nas na ul. Powstańców. - To tutaj toczyły się główne działania wojenne. W miejscu, gdzie obecnie znajduje się sklep dziecięcy, stał drugi z czołgów - dodaje.

Pojazd został ostrzelany, a uciekający z niego żołnierz został zabity. - To był bardzo młody mężczyzna. Podeszła do niego Pani Wieczorek. Głaskała go i mówiła: Chłopczyku, tyle żeś przejechał i tutaj musiałeś zginąć. Dokładnie pamiętam te słowa - wspomina Aleksander Bednarz.

Idziemy wzdłuż ul. Powstańców Wielkopolskich - dawniej Łukowską. Stoimy przed budynkiem, gdzie w przeszłości mieścił się magazyn mąki. Pan Aleksander ma również kilka wspomnień, związanych z tym miejscem. - Pamiętam, że drzwi od magazynu były otwarte. Poszedłem tam i zabrałem tyle, ile mogłem unieść. Gdy Rosjanie zorientowali się, że tam buszujemy, zaczęli nas wypędzać. Wychodząc zobaczyliśmy za drzwiami skrzynki z winem. Zdążyłem chwycić dwie butelki i uciekłem.

Najbardziej zapadającym w pamięci widokiem z okresu wojny, były jednak leżące na ulicach ciała żołnierzy. W tamtym czasie nie było wiaduktu, przez który prowadzi dziś krajowa jedenastka. W tym miejscu szła droga, przecinająca dzisiejszą ul. Powstańców Wielkopolskich. Obok niej stał niewielki domek. - Mówiliśmy na to Chatka Puchatka. W bramie leżało pięciu martwych niemieckich żołnierzy. Byli cali we krwi. Obok nich widziałem karabin maszynowy - opowiada Pan Aleksander.

Idąc dalej w kierunku mostu kolejowego, po lewej stronie znajdowało się ogrodnictwo Państwa Hartman. - Tutaj hodowano rośliny. Zdarzało nam się iść i wyrwać brukiew z ziemi. W okresie okupacji było to najlepsze i zarazem pożywne jedzenie - opowiada.

Pan Aleksander pamięta także wysadzenie mostu kolejowego. - Jego konstrukcja była drewniana. Niemcy go zbudowali i Niemcy go wysadzili. Z Poznania jechał wówczas pociąg osobowy. Nie wiem ile osób było wówczas w środku. Lokomotywa spadła na dół do rzeki. Całe miasto zaczęło mówić o tej tragedii. Poszedłem razem z moim kolegą zobaczyć, co tam się wydarzyło - wspomina oborniczanin.

Wzdłuż linii kolejowej powstała główna linia oporu wojsk niemieckich. - Były tam okopy strzeleckie. Mieszkańcy Obornik wykopywali rowy przeciwczołgowe tzw. Anzac. Miały one zatrzymać nadciągających żołnierzy rosyjskich. Na nic się jednak to zdało, bo czołgi bez większego problemu przejechały przez nie. Polacy się tylko narobili - opowiada oborniczanin.

Dookoła leżało zaś wiele trupów. Ciało jednego z żołnierzy szczególnie utkwiło w pamięci Panu Aleksandrowi. - To był oficer. Leżał na środku drogi, na skrzyżowaniu z dzisiejszą ul. Lipową. Oczy miał otwarte i w ręku pistolet skierowany w górę - wspomina. - Szedłem z kolegą zobaczyć wysadzony most kolejowy. Chciałem wziąć tę broń, jednak mój kolega krzyknął do mnie, że mam ją zostawić. Odszedłem szybko i pomaszerowaliśmy dalej.

Pan Aleksander w czasie wojny mieszkał w barakach przy dzisiejszej ul. Kopernika. - Dawniej na to miejsce mówiło się piochy. Pamiętam, że w nocy, gdy do Obornik zbliżały się wojska rosyjskie, mój tata, który pracował w piekarni, przybiegł do domu i kazał nam się ubrać. Założyliśmy ubrania i czekaliśmy na wojnę. Słyszeliśmy głośne huki - opowiada.

Rodzina Pana Aleksandra schowała się w piwnicy. Zastawili wsyp, żeby nie wrzucono tam granatu. - Wzięliśmy ze sobą łom, żeby móc przebić się do piwnicy obok - wspomina.

W ciągu dnia do domu Pana Aleksandra przychodzili niemieccy żołnierze, a w nocy rosyjscy. - Chcieli się ogrzać. Podczas jednej z wizyt niemiecki żołnierz dostał obłędu, zaczął majaczyć. Koledzy wsadzili go na sanki i zawieźli do szpitala koło dzisiejszego Ośrodka Kultury. Dopytywaliśmy czy oddadzą nam sanki. Twierdzili, że tak. Nigdy ich jednak nie zobaczyliśmy - wspomina.

Ciała rosyjskich żołnierzy pochowano w miejscu, gdzie dziś znajduje się skwer przy szkole podstawowej nr 2 w Obornikach. - Początkowo chowano ich w masowej mogile. Później pozbijano im z drewna skrzynki i zakopywano każdego osobno - wspomina świadek wojny.

Po zakończeniu działań wojennych w Obornikach, Pan Aleksandrem wraz ze swoim bratem zbierał niewybuchy. - Szliśmy obok dzisiejszego Parku 3 Maja. Naboje mieliśmy pochowane w kieszeniach. Ostatecznie postanowiliśmy je jednak zakopać w ziemi. Możliwe, że znajdują się one tam do dziś - kończy oborniczanin.

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na oborniki.naszemiasto.pl Nasze Miasto