Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zmarł Roman Gierka – żołnierz II wojny światowej

OPRAC.:
Alicja Durka
Alicja Durka
Gmina Oborniki
14 października 2020 r. zmarł najdłużej żyjące żołnierz II wojny światowej z terenu ziemi obornickiej Roman Gierka. Był więzień obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Harcerz, żeglarz, organizator ruchu oporu w Obornikach w okresie II wojny światowej. W sobotę, o godzinie 12.00 w parafii pw. św. Józefa Oblubieńca NMP w Obornikach rozpocznie się msza pogrzebowa, uroczystość pogrzebowa odbędzie się na cmentarzu parafialnym w Obornikach.

Gdy została powołana Tajna Organizacja Harcerska, włączona szybko do Szarych Szeregów, Roman Gierka ps. „Marian” został jej komendantem na powiat obornicki. Aresztowany wspólnie z kilkoma kolegami podczas akcji przeprowadzonej przez konfidenta gestapo o nazwisku Wiśniewski trafił do więzienia, a następnie obozu koncentracyjnego. Z okazji jubileuszu 100. rocznicy urodzin odznaczony został medalem „Obrońcy Ojczyzny 1939-1945” . To prawdziwy zaszczyt dla mnie poznać osobę o tak pięknej historii zapisanej odwagą, patriotyzmem i szacunkiem dla innych – mówił wojewoda wielkopolski Łukasz Mikołajczyk.

Roman Gierka urodził się 20 stycznia 1920 r. w Obornikach. Po ukończeniu nauki w szkole powszechnej uczył się w Szkole Wydziałowej w Obornikach oraz Gimnazjum w Poznaniu, gdzie następnie kontynuował naukę w Miejskiej Szkole Handlowej. W 1936 r. wstąpił do harcerstwa, był drużynowym, a potem członkiem Komendy Hufca w Obornikach. Posiada stopień podharcmistrza.

W młodości działał w wielkopolskim harcerstwie, był aktywnym drużynowym drużyny żeglarskiej. Kiedy nadeszła wojna, brał udział w ruchu oporu. Gdy została powołana Tajna Organizacja Harcerska, włączona szybko do Szarych Szeregów, Roman Gierka ps. „Marian” został jej komendantem na powiat obornicki. Wstąpił do AK. W 1944 roku w powiecie obornickim była wielka wsypa. Dopomógł w tym prowokator gestapo Wiśniewski. Gierkę aresztowano 8 sierpnia 1944 roku, gdy Aktion Apfelbach zataczała szerokie kręgi. Śledztwo i tortury w poznańskim gestapo zakończyły się wydaniem wyroku śmierci dla całego podziemia. W gestapo od oficera o nazwisku Amt otrzymał „propozycję nie do odrzucenia”: pójście na współpracę albo wymierzona mu zostanie kara śmierci. Ta ostatnia możliwość mogła być zamieniona na pobyt w obozie koncentracyjnym.

Tak też ostatecznie się stało. Trafił 8 sierpnia 1944 r. do aresztu w Domu Żołnierza w Poznaniu, potem do obozu w Żabikowie, wreszcie do Hartmannsdorfu (obecnie Dolny Śląsk) będącego podobozem Gross-Rosen, skąd ruszył w „marszu śmierci” do KL Buchenwald.
Dzień wcześniej, jak można przeczytać w jego relacji spisanej przez Janusza Skowrońskiego: Matka opowiedziała mu swój sen. Widziała w nim syna, którego czeka daleka, straszna droga, trudności, a w końcu i tak trafiającego do obozu. Nazajutrz Roman pożegnał się z kolegami i nie skorzystawszy z propozycji gestapowca, wybrał „wyśniony” obóz. Jakoś to będzie, ważne jest życie…

14 września 1944 roku został tam numerem 63859. Gierka wspomina Gross-Rosen jak przedsmak piekła, psy, bicie i poruszanie się biegiem, wszędzie biegiem. Potem na blok. Jak większość, pracował w pobliskim kamieniołomie. Potem budował tak zwany mały obóz oświęcimski, bo Niemcy już w październiku planowali częściową ewakuację do Gross-Rosen więźniów z Auschwitz. Dostał swój numer obozowy, błędnie zresztą zapisany przez pisarza na liście transportowej. Gdy 13 listopada trafił do filii Hartmannsdorf, już pierwszej nocy ktoś w baraku podmienił mu pasiak na gorszy i zniszczony i ukradł buty z drewnianą podeszwą.

Młody Gierka szybko uczył się nowego porządku w innej rzeczywistości. Otrzymał zadanie drążenia podziemnych korytarzy w skałach dla przyszłej fabryki zbrojeniowej. Warunki potworne, praca po 12-16 godzin, głód, wilgoć, baty wachmanów. Zachorował. Straszna gorączka, ponad 40 stopni. Spędził kilka dni na rewirze, bloku przeznaczonym na prymitywny szpitalik. Uratował go współwięzień, krakowski lekarz Zygmunt Kulig. Po kilku dniach powrócił do sztolni położonych cztery kilometry za obozem. Więźniowie dochodzili tam pieszo, każda zmiana liczyła około setki więźniów. Wyniszczająca, nieludzka praca powodowała dużą śmiertelność.

Raz w tygodniu ciężarówka z Gross-Rosen dowoziła do Hartmannsdorfu pięćdziesięciu nowych więźniów. Z powrotem zabierała zwłoki, więc stan obozu się nie powiększał. W Hartmannsdorfie kapo Nowak z Rawicza bił okrutnie, szczególnie tych, którzy wolno pracowali. Pan Roman sam widział, jak pewnego razu Nowak zbił dwóch Belgów tak, że ci po kilku dniach zmarli. W tunelach nader często dochodziło do obrywania się skał i wypadków. Raz taki odłamek spadł mu na nogę. Miał dużo szczęścia, bo tylko na nogę. Wtedy uwierzył w Opatrzność, w to, że jednak Bóg nad nim czuwa. Ze złamanym palcem stanął na apelu pewnego mroźnego lutowego poranka, kiedy wachmani zarządzili wymarsz z Hartmannsdorfu. Nie wiedział dokąd idzie, nie wiedział, że będzie to marsz śmierci.

Roman Gierka pamięta dokładnie datę wymarszu – było to 16 lutego 1945 roku. Kazano więźniom ustawić się w piątkami w szeregu. Kolumna liczyła ich dwadzieścia. Z przodu i z tyłu wachman z karabinem gotowym do strzału. Poszli na zachód, klucząc po drodze. Spuchnięta noga nie mieściła się w bucie, więc szedł boso, pomimo mrozu poniżej 10 stopni. Kiedy któryś z więźniów z wycieńczenia upadł i został dobity strzałem wachmana, Gierka spróbował wziąć po nim buty. Okazały się za ciasne, więc dalej szedł boso. Udało się za drugim razem. Musiał przy tym uważać, bo esesman z przodu kolumny mógł w każdej chwili odwrócić się i za to go zastrzelić. Ten idący z tyłu kolumny pozwolił mu wziąć buty po kolejnym zastrzelonym więźniu.

Jak sam opowiadał, wyszło ich z obozu prawie tysiąc. Pierwszego dnia doszli do miasteczka Seidenberg (Zawidów), gdzie umieszczono ich w dużej siedzibie tamtejszej Hitlerjugend. Potem nieoczekiwanie wzięli kierunek na południe, do Zittau. Po drodze przeszli obwodnicą Drezna, jak wspomniał pan Roman: Wszędzie czuliśmy unoszący się w powietrzu swąd spalenizny, widzieliśmy dymiące w oddali miasto. Wtedy ktoś z wachmanów powiedział głośno: Dresden. A było to kilka dni po zbombardowaniu miasta przez aliantów.
Po miesiącu, gdy dochodzili do dużego obozu, nikt z więźniów nie orientował

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na oborniki.naszemiasto.pl Nasze Miasto